Antoni Popiel
msza.net
Walka z grzechem 30.09.2006

Wszyscy zostaliśmy wezwani do opierania się grzechowi. Wszystkich nas wzywa Chrystus do dobrowolnego zaparcia się siebie i codziennego niesienia krzyża - a nie są to tylko figury retoryczne. Wszyscy też, gdy usiłujemy iść za tym wezwaniem, spotykamy na tej drodze takie czy inne trudności.

Trudności te wynikają z dwóch przyczyn. Pierwsza jest obiektywna, to siła grzechu zakorzenionego w naszej upadłej naturze i stąd wynikająca siła pokusy. To powoduje konieczność łaski, aby skutecznie jej się oprzeć. I tu pojawia się druga, subiektywna przyczyna, którą jest nasza osobista wina, blokująca łasce dostęp.

Wina ta ma postać lekceważenia lub pychy. Pycha przejawia się w dwóch formach. Albo chcemy pokonać grzech tylko własnymi siłami, a gdy to okazuje się niemożliwe, robimy Bogu wymówki typu "takim mnie stworzyłeś". Albo też oczekujemy, że łaska sama wszystko za nas zrobi, bez konieczności wysiłku i codziennej walki, za czym gdy to założenie zawodzi, spadają na Boga oskarżenia w rodzaju "widocznie mnie nie kochasz".

W ramach walki z grzechem każdy z nas powinien przejść dwa, można powiedzieć, wielkie nawrócenia, odpowiednio z ciężkiego i z lekkiego grzechu. Może to sprawić Boża łaska, wywołująca tęsknotę do szlachetniejszego życia, lecz w większości jesteśmy zbyt zatwardziali w złu, aby nas pociągnęła. W rezultacie z grzechów ciężkich nawracamy się ze strachu przed piekłem, zaś z lekkich pod wpływem jakby poczucia przyzwoitości, widząc ile dobra Bóg dla nas czyni. Trzeba przyznać, że ten pierwszy motyw jest silniejszy niż drugi, stąd liczba tych którzy unikają wszelkich grzechów jest mniejsza niż liczba tych, którzy unikają tylko ciężkich.

Niezależnie na którym z tych stopni człowiek się znajduje, konieczna jest stała walka przeciwko grzechowi. Do tego celu Bóg nam daje między innymi smutek i gniew. Zadaniem smutku, wzbudzającego ból z powodu nędznego naszego stanu, jest skłaniać nas do nawrócenia; natomiast gniew służy do odpierania pokus. Ten pierwszy jest na ogół znany, dlatego tu zajmę się tylko drugim.

Gniew, podobnie do smutku, ma dwa oblicza. Z jednej strony jest wadą, jednym z siedmiu grzechów głównych. Lecz z drugiej strony jest też cnotą, a konkretnie bronią w duchowej walce. O tym drugim jego aspekcie i zastosowaniu pisze św. Paweł: "Gniewajcie się, a nie grzeszcie, słońce niech nie zachodzi na rozgniewanie wasze".

Oznacza to, że pokusy nie wolno nam traktować uprzejmie, a zwłaszcza tolerancyjnie. Przeciwnie, jest naszym najgorszym wrogiem, więc jeśli nie wystarczy odwrócić się z pogardą, to wtedy powinniśmy z całego serca i ze wszystkich sił ją zwalczyć. A więc jakby skoczyć i zdeptać ją z największą możliwą furią i wściekłością, po czym kopnąć jak najdalej od siebie. To ostatnie symbolizuje postawę wobec okazji do grzechu.

I niech nasz gniew nie będzie taki letni, aby zaszło nad nim słońce i rano trzeba było zaczynać od początku. Pokusa potraktowana z prawdziwą pasją powróci nieprędko, a może nawet wcale. "Królestwo niebieskie gwałt cierpi i gwałtownicy je porywają". Pokazał to św. Benedykt, gdy wobec pokusy nieczystej rzucił się w ciernie, zaś św. Franciszek w podobnej sytuacji rzucił się nago w śnieżną zaspę. Nie postąpili tak dlatego że byli świętymi, lecz zostali świętymi dlatego że gwałtem zaparli się siebie.

Przedstawione wyżej przykłady prezentują ideał; tymczasem wszyscy dobrze wiemy, że nie zawsze zachowujemy się chociaż poprawnie. Niejednokrotnie stwierdzamy w sobie wielką bezsilność; zamiast pokusę od razu przepędzić, pozwalamy zepchnąć się do defensywy, a wtedy walka staje się ciężka i przewlekła. Jeszcze gorzej, gdy brak nam nawet elementarnego chcenia aby się nawrócić i stanąć do tej walki. Taka postawa sama w sobie jest grzechem, o ile nie jest tylko jakimś odczuciem.

Tak się dzieje gdy Bóg powstrzymuje swoją łaskę, a przyczyną tego jest zawsze nasza wina. Na temat pychy była już mowa, ale oprócz tego jak wiele razy lekceważymy unikanie okazji do grzechu, a tym bardziej wykorzystywanie natchnień i okazji do szlachetniejszych czynów? Cierpliwość Boga jest wielka, ale kiedyś się kończy; i wtedy nas oziębłych "wypluje ze swych ust". A nawet i w przypadku, gdyby to wszystko było raczej próbą mającą nas udoskonalić, to Bóg nie czyniłby tego w taki sposób, gdybyśmy byli zupełnie niewinni.

Niestety, często tej winy nie chcemy uznać. Usprawiedliwiamy się, szukamy wymówek, nawet udajemy głupich. Lecz to właśnie jest najgorsze, bo równa się deklarowaniu wobec Boga, że nie potrzeba nam Jego przebaczenia i łaski. Zatem jedynym wyjściem jest uznać swoją winę - obojętnie czy ją akurat dostrzegamy - i dopiero z tej pozycji błagać o miłosierdzie i ratunek przed złem. Takie uniżenie - jeżeli jest prawdziwe - owocuje wywyższeniem, którym jest wielka ufność w Bogu. A wtedy pokonanie grzechu staje się łatwe.

do góry